Odebrałam i umówiłam się na spotkanie. Doczołgałam się do pokoju, który
znajdował się piętro wyżej. Nie miałam ochoty wychodzić, ale temu chłopakowi
nie da się odmówić.
Nałożyłam
długie jeansy oraz luźną bluzę. Zrobiłam również lekki makijaż i wyszłam w
umówione miejsce. Punktualnie spotkaliśmy się na miejscu. Usiedliśmy w małej
kawiarence, aby na spokojnie porozmawiać. Dowiedziałam się dwóch wiadomości:
dobrej i złej. Dobra jest taka, że Teo zagra dziś w klubie, w którym pracuję.
Złą wiadomością jest to, że w piątek wyjeżdża w kolejną trasę koncertową.
Do
domu wróciłam po czwartej. Do pracy mam dopiero na dziewiątą. Włączyłam pierwszy
lepszy film. Gdy skończyłam oglądać ekranizację, ktoś zapukał do drzwi. Ludzie,
ja mam dzwonek. Dlaczego wszyscy pukacie? Nikki. A któż by inny mógł przyjść?
-Będziesz dzisiaj w klubie? - zapytała, rozglądając się po salonie. Nie, rzucam
tę pracę w cholerę!
-Tak - odpowiedziałam.
-Pogadaj z szefem, może pozwoli ci się wyrwać wcześniej, to byśmy się napiły -
oznajmiła zachęcająco.
-Jakoś dzisiaj nie mam ochoty. Co powiesz na czwartek?
Zniechęciłam się do imprezowania, bo raz tak zatankowałam, że
następnego dnia, obudziłam się w lesie. Z tego co się dowiedziałam, to to, że
wracałam na piechotę do domu, bo nie dałam się nikomu odwieźć. Najlepszą rzeczą
w tym było to, że ten las był oddalony od mojego domu o piętnaście kilometrów.
Zawsze wolałam wracać spacerkiem.
-Nie ma sprawy - odpowiedziała. Po chwili spojrzała na wibrujący telefon.
-Przepraszam, ale muszę lecieć.
Przytuliła mnie na pożegnanie i wyszła. Od tej dziewczyny bije takie
przyjemne ciepło, że chce się aż przebywać w jej towarzystwie.
W pracy
byłam pięć minut przed czasem. Nałożyłam fartuch z logo klubu i stanęłam za
ladą. Jak na razie było z dziesięć osób. Nikt nic nie zamawiał, więc wzięłam
się za czyszczenie ściereczką kieliszków i szklanek. Zastanawiałam się cały
czas nad tym, czy pogadać z szefem o tym wolnym. Kurde, trochę głupio już
drugiego dnia pracy prosić. Dobra, zrobię to dla blondynki i pójdę.
-Justin zastąpisz mnie na moment? - zapytałam, podchodząc blondyna.
-Nie ma problemu - odpowiedział i obdarował mnie anielskim uśmiechem.
Stanęłam
pod odpowiednimi drzwiami i już miałam zapukać, ale drzwi same się przede mną
otworzyły. Niepewnie ruszyłam do środka. Biuro wyglądało, jak biuro. Nic
zaskakującego. Przy nim siedział przystojny szatyn. Miał coś po czterdziestce,
ale urodę miał nieziemską. Był podobny to tego, jak mu tam... Zayn'a?
-Witaj Rose, co cię do mnie sprowadza?
-Chciałam zapytać...raczej poprosić... czy mógłby mi szef dać jutro wolne? -
zapytałam nieśmiało.
Gdzie się podziała ta odważna dziewczyna, która niczego się nie boi.
-Właśnie, zapomniałem ci powiedzieć o najważniejszym. W ciągu tygodnia musisz
odrobić cztery dni, a trzy masz wolne. Tylko daj znać wcześniej, kiedy cię nie
będzie.
Jeszcze
pierdzielił mi, kiedy mam wzywać ochroniarza, co jest zabronione, a co nie
takie tam.
-...byłabyś zainteresowana tańcem na rurze, bo widzę, że masz predyspozycje?
To zdanie mój mózg odtworzył chyba z pięć razy, jak nie więcej.
-Jestem zadowolona z obecnej posady – oznajmiłam i szeroko się uśmiechnłełam.
Jeszcze niech mnie zapyta, czy będę robiła za dziwkę.
-Wielka szkoda - mruknął. Uśmiech przerodził się w grymas i szybko wyszłam z
pomieszczenia.
Kiedy
wróciłam za bar, Teo grał już na scenie, wraz ze swoim zespołem. I przybyło
ludzi. Nikki skierowała się w moją stronę, a ja już wiedziałam o co chodzi.
Powiedziałam jej wszystko, co powiedział mi szef. Podałam jej Martini, a po
chwili zniknęła z mojego pola widzenia. Liam oczywiście się pojawił.
-Tęskniłaś kotku? - zapytał łobuzersko.
-Jakżeby inaczej - burknęłam i powróciłam do podawania drinków.
Teo
podziękował za wszystko, miłą atmosferę i miło spędzony czas i skierował się w
moją stronę. Wyszłam zza lady i mocno go objęłam. Powiedział, że jak tylko
będzie w Londynie to od razu da mi znać. Musiałam się od niego niestety
oderwać, bo zaraz zebrałaby się wokół nas grupka gapiów. Będzie mi brakować
tego pajaca. Spojrzałam na czarny zegarek, który spoczywał na moim lewym
nadgarstku. Jeszcze dwadzieścia minut.
-Zaczekaj na mnie kotku, to cię odwiozę - powiedział Liam i zniknął za drzwiami
męskiej toalety. Nic się przecież nie stanie, jak wyjdę trochę wcześniej.
Ściągnęłam fartuch i odłożyłam go na półeczkę. Rzuciłam "cześć" do
Justina i już mnie nie było.
Szybko
zmierzałam w kierunku mieszkania. Złapałam już klamkę, ale nie pociągnęłam jej,
bo rozległ się głośny huk, a coś dosłownie wbiło się w ścianę obok mojej głowy.
Dobrze, że ta kulka nie wylądowała w moim ciele. Jeszcze do mnie nikt nie
strzelał. Sparaliżowało mnie. Miałam wrażenie, że moje serce, zaraz wyskoczy z
klatki piersiowej. Poczułam gorący oddech na karku.
-Mówiłem, żebyś zaczekała... - przemówił przez zaciśnięte zęby, znajomy głos.
Miał zamiar mnie odwieść w stanie nietrzeźwym?
-Jesteś niegrzeczną dziewczynką. Lubię takie - szepnął mi do ucha. Poczułam coś
zimnego przy skroni. To była lufa od pistoletu. Zaraz się chyba zesram ze
strachu. Rose, opcje! Jak mogę się uwolnić? Nikogo nie było w pobliżu. Gdy nie
trzeba to jest od groma ludzi w pobliżu, a kiedy potrzebujesz pomocy to nikt
się nie zjawia. Obstawiam, że stoi w lekkim rozkroku. Raz się żyje! Pochyliłam
się do przodu, a prawą nogą mocno zamachnęłam się do tyłu. Jęknął. O to
chodziło! Odwróciłam się. Liam klęczał i trzymał się na krocze. Kopnęłam broń,
która leżała obok niego. Na moje szczęście wpadła do kratki ściekowej. A kto
powiedział, że on może nie mieć drugiej przy sobie? Nie zastanawiałam się
dłużej nad tym, tylko błyskawicznie wparowałam do mieszkania.
Drzwi
zamknęłam na wszystkie zamki. Dodatkowo do drzwi przysunęłam komódkę na buty.
Pobiegłam do kuchni po patelnię. Stanęłam z nią naprzeciwko drzwi. Stałam tak
przez dłuższy czas. Może jednak zrezygnował? Odniosłam moją "broń" na
miejsce i poszłam wziąć prysznic.
Obudziłam się po jedenastej, wstałam i nałożyłam luźny strój. Po śniadaniu
rozłożyłam się na kanapie. Długo to nie trwało, bo mój telefon zadzwonił.
Dlaczego nie wzięłam go ze sobą? Westchnęłam i pobiegłam na górę. W ostatnim
momencie, zdążyłam odebrać. Usłyszałam zapłakany głos mojej siostry. Starałam
się ją uspokoić, ale na marne. Poprosiła mnie o to, żeby mogła u mnie
pomieszkać przez jakiś czas. Zgodziłam się bez dłuższego namysłu. Jutro o
czwartej będzie już na lotnisku w Londynie. Problem w tym, że nie posiadam
samochodu. Coś wykombinuję. Między mną, a moją siostrą są tylko trzy lata
różnicy. Dwa lata temu wyjechała do Hollywood, do szkoły tanecznej. Odkąd
pamiętam, zawsze brałyśmy udział w konkursach tanecznych. Cassie dalej poszła w
tym kierunku, a ja skończyłam w tym roku szkołę jeździecką i nie wiem co
teraz zrobić ze swoim życiem. Mimo, że studiowałam zaocznie to, nie wiem, czy
nie zrezygnuję, ponieważ posiadanie pierdyliarda niepotrzebnych papierków, nie
zawsze da mi dobrą pracę. Może będę instruktorką jazdy konnej? Mam zrobiony
kurs. Wezmę kredyt, kupię stajnię, kilka koni, sprzęt i jakoś to się rozwinie.
Jeszcze trochę popracuję w tym klubie, a potem będę myśleć dalej.
Wracając do
mojej siostry, to musiało się stać coś naprawdę poważnego. Jest ona
najsilniejszą osobą, jaką do tej pory znałam. Zawsze potrafiła znaleźć dobre
wyjście. Nigdy nie panikowała. Przecież ma kochającego chłopaka, dobrą pracę,
szczęśliwe życie... Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Ktoś jeszcze?
Ludzie dajcie mi żyć! Zanim otworzyłam drzwi, musiałam odsunąć komódkę. Brook
wparowała podekscytowana do mojego mieszkania.
-Albo miałam jakieś zwidy po tym alkoholu, albo Payne przystawiał ci broń
do głowy - zaczęła, gdy znalazłyśmy się w kuchni. Ona to widziała? I nie mogła
mi pomóc?!
-Nie miałaś zwidów. Trochę porywczy z niego facet - stwierdziłam. Po minie
dziewczyny wywnioskowałam, że za słabo to ujęłam.
-Jeżeli coś ci zrobił, wal śmiało. Mogę ci jakoś pomóc - oznajmiła.
-Nie chodzi o niego. Mogłabym pożyczyć od ciebie samochód jutro na dwie
godziny? - zapytałam pełna nadziei.
-Z chęcią bym ci go pożyczyła, ale dwa tygodnie temu ktoś mi go zdemolował i
mój kochany Merc poszedł na złom.
Czyli ostatnim punktem wyjścia jest Payne. No to jestem w ciemnej dupie.
Zrobiłam
gorącą czekoladę i zajęłyśmy się gadaniem. Dowiedziałam się kilku rzeczy o
Nikki, a ona o mnie. Blondynka niemal siłą wyciągnęła mnie na zakupy, bo nie
chciało mi się iść.
Chodziłyśmy od galerii, do galerii przez trzy godziny. Nie było nudno, jak
myślałam, że będzie. Następnie poszłyśmy do Starbucksa, w którym było pełno
ludzi, jak zawsze. Cudem znalazłyśmy wolny stolik.
-Chyba jednak musisz poprosić Liama, aby zawiózł cię jutro na lotnisko. Nie
masz innego wyjścia - powiedziała.
-Widziałaś wczoraj całe zdarzenie. Nie dziw się, że boję się trochę go o to
zapytać - oznajmiłam. Jak go teraz spotkam to co, będzie do mnie strzelał z
karabinu, czy z bazuki? Może rzuci we mnie granatem. Wszystkiego mogę się
spodziewać po nim.
Do
mieszkania dotarłam po siódmej. Dzisiaj nie idę się napić z Nikki, bo jej brat
wylądował w szpitalu. Chciałam z nią jechać, ale powiedziała, że to nic
poważnego. Rozpakowałam torby z ubraniami i włożyłam je do szafy.
Mam trochę czasu, więc trochę posprzątam. Przebrałam się w dresy i zaczęłam
rozpakowywać pudła, które stały w pokoju, w którym miała zamieszkać moja
siostra. Nie chciało mi się ich rozpakować od razu po przyjeździe, więc je tam
wstawiłam. W tle grała głośna muzyka, przy której o wiele szybciej mi się
sprzątało. Ogarnęłam cały pokój. Idealnie. Kiedy robiłam sobie herbatę w
kuchni, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam zakapturzoną postać, która była ledwo
widoczna zza drzewa. Trzymała lornetkę i obserwowała mnie. Kiedy zorientowała
się, że patrzę na nią, całkowicie schowała się zza drzewo. Zignorowałam to.
Komuś najwyraźniej doskwierał brak zajęcia. Wypiłam herbatę, przekąsiłam na
szybko sałatkę i ruszyłam do pokoju, aby się przebrać w coś do klubu. Sąsiadka
nie mogła dzisiaj iść się napić, więc pójdę do pracy. Dzisiaj
było o wiele cieplej, więc nałożyłam krótkie jeansowe szorty z wysokim stanem i
koszulkę, która odsłaniała mi skrawek brzucha.
Narzuciłam na
siebie bluzę i wyszłam z mieszkania. Tradycyjnie telefon schowałam do prawej
kieszeni spodenek, a klucze do lewej. W klubie nie mogło zabraknąć pana
Payne'a. Podszedł do lady. Dobra Rose, weź się w garść! Dasz radę!
-Liam, przepraszam za wczoraj. Przestraszyłam się i... Mam do ciebie prośbę -
powiedziałam niepewnie. Mężczyzna nie był w humorze, sądząc po jego minie.
Wyglądał jakby chciał wstać i odejść, jak najdalej ode mnie. Spojrzał na mnie
wyczekująco.
-Zawiózłbyś mnie jutro na lotnisko? Siostra do mnie przylatuje i chciałam ją
odebrać, a nie mam samochodu - wyjaśniłam. Bałam się odpowiedzi.
-O której? - zapytał.
-O czwartej muszę być już na miejscu - odparłam.
-Pod jednym warunkiem.
Nie mam innego wyjścia. Cholera!
-Jakim?
-Zatańczysz ze mną - bąknął i wstał, wyciągając do mnie rękę. Stałam przez
chwilę w bezruchu, bo tego to się nie spodziewałam, ale zdecydowałam się i
ruszyłam w jego stronę. Gdy stanęliśmy na parkiecie, muzyka zmieniła się na
znacznie wolniejszą. Dziewczyny przytuliły się do swoich chłopaków i zaczęły
bujać się w rytm muzyki. Nie pozostało mi nic innego jak zrobić to samo.
Zarzuciłam ręce na jego szyję, a głowę oparłam o jego klatkę piersiową.
Zamknęłam oczy, a do mojej głowy nagle wparował James.
Do tej pory
pamiętam moment, kiedy mnie zostawił. Był moim chłopakiem, chodziłam z nim
przez dwa lata. Tamtego wieczora doszło do takiej kłótni, że nie było mowy o
jakichkolwiek powrotach. Zawsze powtarzał mi, że jego życie beze mnie nie ma
sensu. Zdradził mnie... Nasze słowa kaleczyły siebie nawzajem. Były tak
przepełnione jadem... Otworzyłam oczy, a łzy wylały się z nich potokiem.
Oderwałam się od chłopaka i wybiegłam na zewnątrz. Usiadłam na ławce, która
znajdowała się przy wyjściu. Nie mogłam pohamować spływających łez. Nie mogłam
zapomnieć o wspomnieniach związanych z nim... Jego twarz, za którą szalały
wszystkie dziewczyny w szkole. Jego dłonie, które mnie pocieszały, kiedy miałam
zły dzień. Jego śmiech, którym potrafił zarazić każdego. Jego oczy, które były
przepełnione miłością. Boże, jak ja za nim tęsknię. Po chwili obok mnie pojawił
się Liam.
niedziela, 5 kwietnia 2015
Rozdział 3
Etykiety:
Rozdział 3
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz