niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 3

Odebrałam i umówiłam się na spotkanie. Doczołgałam się do pokoju, który znajdował się piętro wyżej. Nie miałam ochoty wychodzić, ale temu chłopakowi nie da się odmówić.                  
    Nałożyłam długie jeansy oraz luźną bluzę. Zrobiłam również lekki makijaż i wyszłam w umówione miejsce. Punktualnie spotkaliśmy się na miejscu. Usiedliśmy w małej kawiarence, aby na spokojnie porozmawiać. Dowiedziałam się dwóch wiadomości: dobrej i złej. Dobra jest taka, że Teo zagra dziś w klubie, w którym pracuję. Złą wiadomością jest to, że w piątek wyjeżdża w kolejną trasę koncertową.
 
     
Do domu wróciłam po czwartej. Do pracy mam dopiero na dziewiątą. Włączyłam pierwszy lepszy film. Gdy skończyłam oglądać ekranizację, ktoś zapukał do drzwi. Ludzie, ja mam dzwonek. Dlaczego wszyscy pukacie? Nikki. A któż by inny mógł przyjść?
-Będziesz dzisiaj w klubie? - zapytała, rozglądając się po salonie. Nie, rzucam tę pracę w cholerę!
-Tak -  odpowiedziałam.
-Pogadaj z szefem, może pozwoli ci się wyrwać wcześniej, to byśmy się napiły - oznajmiła zachęcająco.
-Jakoś dzisiaj nie mam ochoty. Co powiesz na czwartek?
 Zniechęciłam się do imprezowania, bo raz tak zatankowałam, że następnego dnia, obudziłam się w lesie. Z tego co się dowiedziałam, to to, że wracałam na piechotę do domu, bo nie dałam się nikomu odwieźć. Najlepszą rzeczą w tym było to, że ten las był oddalony od mojego domu o piętnaście kilometrów. Zawsze wolałam wracać spacerkiem.
-Nie ma sprawy - odpowiedziała. Po chwili spojrzała na wibrujący telefon.
-Przepraszam, ale muszę lecieć.
Przytuliła mnie na pożegnanie i wyszła. Od tej dziewczyny bije takie przyjemne ciepło, że chce się aż przebywać w jej towarzystwie.
    W pracy byłam pięć minut przed czasem. Nałożyłam fartuch z logo klubu i stanęłam za ladą. Jak na razie było z dziesięć osób. Nikt nic nie zamawiał, więc wzięłam się za czyszczenie ściereczką kieliszków i szklanek. Zastanawiałam się cały czas nad tym, czy pogadać z szefem o tym wolnym. Kurde, trochę głupio już drugiego dnia pracy prosić. Dobra, zrobię to dla blondynki i pójdę.
-Justin zastąpisz mnie na moment? - zapytałam, podchodząc blondyna.
-Nie ma problemu - odpowiedział i obdarował mnie anielskim uśmiechem.
    Stanęłam pod odpowiednimi drzwiami i już miałam zapukać, ale drzwi same się przede mną otworzyły. Niepewnie ruszyłam do środka. Biuro wyglądało, jak biuro. Nic zaskakującego. Przy nim siedział przystojny szatyn. Miał coś po czterdziestce, ale urodę miał nieziemską. Był podobny to tego, jak mu tam... Zayn'a? 
-Witaj Rose, co cię do mnie sprowadza?
-Chciałam zapytać...raczej poprosić... czy mógłby mi szef dać jutro wolne? - zapytałam nieśmiało.
Gdzie się podziała ta odważna dziewczyna, która niczego się nie boi. 
-Właśnie, zapomniałem ci powiedzieć o najważniejszym. W ciągu tygodnia musisz odrobić cztery dni, a trzy masz wolne. Tylko daj znać wcześniej, kiedy cię nie będzie.
Jeszcze pierdzielił mi, kiedy mam wzywać ochroniarza, co jest zabronione, a co nie takie tam.
-...byłabyś zainteresowana tańcem na rurze, bo widzę, że masz predyspozycje?
To zdanie mój mózg odtworzył chyba z pięć razy, jak nie więcej.
-Jestem zadowolona z obecnej posady – oznajmiłam i szeroko się uśmiechnłełam. Jeszcze niech mnie zapyta, czy będę robiła za dziwkę.
-Wielka szkoda - mruknął. Uśmiech przerodził się w grymas i szybko wyszłam z pomieszczenia. 
    Kiedy wróciłam za bar, Teo grał już na scenie, wraz ze swoim zespołem. I przybyło ludzi. Nikki skierowała się w moją stronę, a ja już wiedziałam o co chodzi. Powiedziałam jej wszystko, co powiedział mi szef. Podałam jej Martini, a po chwili zniknęła z mojego pola widzenia. Liam oczywiście się pojawił.
-Tęskniłaś kotku? - zapytał łobuzersko.
-Jakżeby inaczej - burknęłam i powróciłam do podawania drinków.
    Teo podziękował za wszystko, miłą atmosferę i miło spędzony czas i skierował się w moją stronę. Wyszłam zza lady i mocno go objęłam. Powiedział, że jak tylko będzie w Londynie to od razu da mi znać. Musiałam się od niego niestety oderwać, bo zaraz zebrałaby się wokół nas grupka gapiów. Będzie mi brakować tego pajaca. Spojrzałam na czarny zegarek, który spoczywał na moim lewym nadgarstku. Jeszcze dwadzieścia minut.
-Zaczekaj na mnie kotku, to cię odwiozę - powiedział Liam i zniknął za drzwiami męskiej toalety. Nic się przecież nie stanie, jak wyjdę trochę wcześniej. Ściągnęłam fartuch i odłożyłam go na półeczkę. Rzuciłam "cześć" do Justina i już mnie nie było.
    Szybko zmierzałam w kierunku mieszkania. Złapałam już klamkę, ale nie pociągnęłam jej, bo rozległ się głośny huk, a coś dosłownie wbiło się w ścianę obok mojej głowy. Dobrze, że ta kulka nie wylądowała w moim ciele. Jeszcze do mnie nikt nie strzelał. Sparaliżowało mnie. Miałam wrażenie, że moje serce, zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Poczułam gorący oddech na karku.
-Mówiłem, żebyś zaczekała... - przemówił przez zaciśnięte zęby, znajomy głos. Miał zamiar mnie odwieść w stanie nietrzeźwym? 
-Jesteś niegrzeczną dziewczynką. Lubię takie - szepnął mi do ucha. Poczułam coś zimnego przy skroni. To była lufa od pistoletu. Zaraz się chyba zesram ze strachu. Rose, opcje! Jak mogę się uwolnić? Nikogo nie było w pobliżu. Gdy nie trzeba to jest od groma ludzi w pobliżu, a kiedy potrzebujesz pomocy to nikt się nie zjawia. Obstawiam, że stoi w lekkim rozkroku. Raz się żyje! Pochyliłam się do przodu, a prawą nogą mocno zamachnęłam się do tyłu. Jęknął. O to chodziło! Odwróciłam się. Liam klęczał i trzymał się na krocze. Kopnęłam broń, która leżała obok niego. Na moje szczęście wpadła do kratki ściekowej. A kto powiedział, że on może nie mieć drugiej przy sobie? Nie zastanawiałam się dłużej nad tym, tylko błyskawicznie wparowałam do mieszkania. 
    Drzwi zamknęłam na wszystkie zamki. Dodatkowo do drzwi przysunęłam komódkę na buty. Pobiegłam do kuchni po patelnię. Stanęłam z nią naprzeciwko drzwi. Stałam tak przez dłuższy czas. Może jednak zrezygnował? Odniosłam moją "broń" na miejsce i poszłam wziąć prysznic.
    Obudziłam się po jedenastej, wstałam i nałożyłam luźny strój. Po śniadaniu rozłożyłam się na kanapie. Długo to nie trwało, bo mój telefon zadzwonił. Dlaczego nie wzięłam go ze sobą? Westchnęłam i pobiegłam na górę. W ostatnim momencie, zdążyłam odebrać. Usłyszałam zapłakany głos mojej siostry. Starałam się ją uspokoić, ale na marne. Poprosiła mnie o to, żeby mogła u mnie pomieszkać przez jakiś czas. Zgodziłam się bez dłuższego namysłu. Jutro o czwartej będzie już na lotnisku w Londynie. Problem w tym, że nie posiadam samochodu. Coś wykombinuję. Między mną, a moją siostrą są tylko trzy lata różnicy. Dwa lata temu wyjechała do Hollywood, do szkoły tanecznej. Odkąd pamiętam, zawsze brałyśmy udział w konkursach tanecznych. Cassie dalej poszła w tym kierunku, a ja skończyłam w tym roku szkołę jeździecką i  nie wiem co teraz zrobić ze swoim życiem. Mimo, że studiowałam zaocznie to, nie wiem, czy nie zrezygnuję, ponieważ posiadanie pierdyliarda niepotrzebnych papierków, nie zawsze da mi dobrą pracę. Może będę instruktorką jazdy konnej? Mam zrobiony kurs. Wezmę kredyt, kupię stajnię, kilka koni, sprzęt i jakoś to się rozwinie. Jeszcze trochę popracuję w tym klubie, a potem będę myśleć dalej.
    Wracając do mojej siostry, to musiało się stać coś naprawdę poważnego. Jest ona najsilniejszą osobą, jaką do tej pory znałam. Zawsze potrafiła znaleźć dobre wyjście. Nigdy nie panikowała. Przecież ma kochającego chłopaka, dobrą pracę, szczęśliwe życie... Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Ktoś jeszcze? Ludzie dajcie mi żyć! Zanim otworzyłam drzwi, musiałam odsunąć komódkę. Brook wparowała podekscytowana do mojego mieszkania.
-Albo miałam jakieś zwidy po tym alkoholu, albo Payne przystawiał ci broń do głowy - zaczęła, gdy znalazłyśmy się w kuchni. Ona to widziała? I nie mogła mi pomóc?!
-Nie miałaś zwidów. Trochę porywczy z niego facet - stwierdziłam. Po minie dziewczyny wywnioskowałam, że za słabo to ujęłam.
-Jeżeli coś ci zrobił, wal śmiało. Mogę ci jakoś pomóc - oznajmiła.
-Nie chodzi o niego. Mogłabym pożyczyć od ciebie samochód jutro na dwie godziny? - zapytałam pełna nadziei.
-Z chęcią bym ci go pożyczyła, ale dwa tygodnie temu ktoś mi go zdemolował i mój kochany Merc poszedł na złom.
Czyli ostatnim punktem wyjścia jest Payne. No to jestem w ciemnej dupie. 
    Zrobiłam gorącą czekoladę i zajęłyśmy się gadaniem. Dowiedziałam się kilku rzeczy o Nikki, a ona o mnie. Blondynka niemal siłą wyciągnęła mnie na zakupy, bo nie chciało mi się iść.
    Chodziłyśmy od galerii, do galerii przez trzy godziny. Nie było nudno, jak myślałam, że będzie. Następnie poszłyśmy do Starbucksa, w którym było pełno ludzi, jak zawsze. Cudem znalazłyśmy wolny stolik.
-Chyba jednak musisz poprosić Liama, aby zawiózł cię jutro na lotnisko. Nie masz innego wyjścia - powiedziała.
-Widziałaś wczoraj całe zdarzenie. Nie dziw się, że boję się trochę go o to zapytać - oznajmiłam. Jak go teraz spotkam to co, będzie do mnie strzelał z karabinu, czy z bazuki? Może rzuci we mnie granatem. Wszystkiego mogę się spodziewać po nim. 
    Do mieszkania dotarłam po siódmej. Dzisiaj nie idę się napić z Nikki, bo jej brat wylądował w szpitalu. Chciałam z nią jechać, ale powiedziała, że to nic poważnego.   Rozpakowałam torby z ubraniami i włożyłam je do szafy. Mam trochę czasu, więc trochę posprzątam. Przebrałam się w dresy i zaczęłam rozpakowywać pudła, które stały w pokoju, w którym miała zamieszkać moja siostra. Nie chciało mi się ich rozpakować od razu po przyjeździe, więc je tam wstawiłam. W tle grała głośna muzyka, przy której o wiele szybciej mi się sprzątało. Ogarnęłam cały pokój. Idealnie. Kiedy robiłam sobie herbatę w kuchni, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam zakapturzoną postać, która była ledwo widoczna zza drzewa. Trzymała lornetkę i obserwowała mnie. Kiedy zorientowała się, że patrzę na nią, całkowicie schowała się zza drzewo. Zignorowałam to. Komuś najwyraźniej doskwierał brak zajęcia. Wypiłam herbatę, przekąsiłam na szybko sałatkę i ruszyłam do pokoju, aby się przebrać w coś do klubu. Sąsiadka nie mogła dzisiaj iść się napić, więc pójdę do pracy.    Dzisiaj było o wiele cieplej, więc nałożyłam krótkie jeansowe szorty z wysokim stanem i koszulkę, która odsłaniała mi skrawek brzucha. 
    Narzuciłam na siebie bluzę i wyszłam z mieszkania. Tradycyjnie telefon schowałam do prawej kieszeni spodenek, a klucze do lewej. W klubie nie mogło zabraknąć pana Payne'a. Podszedł do lady. Dobra Rose, weź się w garść! Dasz radę!
-Liam, przepraszam za wczoraj. Przestraszyłam się i... Mam do ciebie prośbę - powiedziałam niepewnie. Mężczyzna nie był w humorze, sądząc po jego minie. Wyglądał jakby chciał wstać i odejść, jak najdalej ode mnie. Spojrzał na mnie wyczekująco.
-Zawiózłbyś mnie jutro na lotnisko? Siostra do mnie przylatuje i chciałam ją odebrać, a nie mam samochodu - wyjaśniłam. Bałam się odpowiedzi.
-O której? - zapytał.
-O czwartej muszę być już na miejscu - odparłam.
-Pod jednym warunkiem.
Nie mam innego wyjścia. Cholera!
-Jakim?
-Zatańczysz ze mną - bąknął i wstał, wyciągając do mnie rękę. Stałam przez chwilę w bezruchu, bo tego to się nie spodziewałam, ale zdecydowałam się i ruszyłam w jego stronę. Gdy stanęliśmy na parkiecie, muzyka zmieniła się na znacznie wolniejszą. Dziewczyny przytuliły się do swoich chłopaków i zaczęły bujać się w rytm muzyki. Nie pozostało mi nic innego jak zrobić to samo. Zarzuciłam ręce na jego szyję, a głowę oparłam o jego klatkę piersiową. Zamknęłam oczy, a do mojej głowy nagle wparował James. 
    Do tej pory pamiętam moment, kiedy mnie zostawił. Był moim chłopakiem, chodziłam z nim przez dwa lata. Tamtego wieczora doszło do takiej kłótni, że nie było mowy o jakichkolwiek powrotach. Zawsze powtarzał mi, że jego życie beze mnie nie ma sensu. Zdradził mnie... Nasze słowa kaleczyły siebie nawzajem. Były tak przepełnione jadem... Otworzyłam oczy, a łzy wylały się z nich potokiem. Oderwałam się od chłopaka i wybiegłam na zewnątrz. Usiadłam na ławce, która znajdowała się przy wyjściu. Nie mogłam pohamować spływających łez. Nie mogłam zapomnieć o wspomnieniach związanych z nim... Jego twarz, za którą szalały wszystkie dziewczyny w szkole. Jego dłonie, które mnie pocieszały, kiedy miałam zły dzień. Jego śmiech, którym potrafił zarazić każdego. Jego oczy, które były przepełnione miłością. Boże, jak ja za nim tęsknię. Po chwili obok mnie pojawił się Liam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz